Zachwyt nad własnym podwórkiem, czyli tropienie piękna we Wrocławiu

13 godzin temu

O poranku jaz Opatowice chowa się we mgle, która unosi się nad Odrą. Przykrywa zarośla i drzewa kłaniające się rzece, których korony w ukryciu muskają lustro wody. Wyraźne są tylko kolory – zielony, żółty, pomarańczowy – w późnojesiennym słońcu odbijają się liście. Taka oaza w samym centrum miasta.

Za nadodrzańskimi łąkami można choćby spotkać flamingi. Zawsze czekają w tym samym miejscu, za ogrodzeniem ogrodu zoologicznego. Kiedyś tylko tak widziałam Wrocław. Fascynowała mnie jego tajemnicza, trudna historia, a nieustanne poszukiwanie równowagi między dostrajaniem miasta do potrzeb mieszkańców a akceptacją i pielęgnowaniem niemieckiego dziedzictwa trzymały mnie w stanie ciągłego zaintrygowania i oczekiwania, w którą stronę przechyli się szala.

Dzisiaj w miejscach, które wywoływały dreszczyk ekscytacji, czuję rozczarowanie, a refleksję zastąpiło wyliczanie chybionych inwestycji. Czy we Wrocławiu zostało coś z jego dawnego piękna? Rzucam ostatnie spojrzenie flamingom i ruszam przed siebie.

Pawilon Czterech Kopuł Muzeum Sztuki Współczesnej oddział Muzeum Narodowego we Wrocławiu _fot Arkadiusz Podstawka

Do parku

Breslau stał się Wrocławiem dopiero w 1946 roku. Wcześniej był pomnikiem potęgi Prus, miastem, w którym Fryderyk Wilhelm III zwrócił się an sein volk – do swego ludu – by zagrzać go do walki z Napoleonem.Nie było lepszego miejsca, w którym w setną rocznicę tego wydarzenia mogłaby odbyć się Wystawa Stulecia. Szukano przestrzeni, którą będzie można przekształcić w teren wydarzeń kulturalnych w dłuższej perspektywie. Wybór padł na park Szczytnicki, w którym jako dziecko zbierałam kasztany. Nie był to pierwszy raz, kiedy alejki parku Szczytnickiego wykorzystano do upamiętnienia setnej rocznicy. W momencie szykowania się do Wystawy Stulecia stał już w nim pomnik Friedricha Schillera wzniesiony sto lat po jego śmierci.

W 1913 roku dołączyły do niego drewniany kościół z XVII wieku, który miał reprezentować historię Śląska, i pięć wystaw ogrodniczych – od gotyku do baroku. Historyczne perturbacje przetrwał tylko jeden ogród – japoński. Kolorowa roślinność, stawy z mostkami, kaskady wodne. Piękne latem, gdy kwitną, ale dla nas, dzieciaków w latach 90., piękniejsze zimą, kiedy po zamarzniętych taflach mogliśmy jeździć na łyżwach. Nieopodal Schillera stoi instalacja Olafa Brzeskiego. Mijam ją i podążam dobrze znaną mi trasą. Nad drzewami góruje masywna kopuła Hali Stulecia. To jednak nie projekt Maxa Berga tak mnie przyciąga, ale inny budynek, w którym w 1913 roku odbyła się Wystawa Historyczna. W wyjątkowym wnętrzu Pawilonu

Czterech Kopuł, którego bryłę obmyślił Hans Poelzig, dzisiaj można spotkać się z ikonami sztuki XX wieku. Myślę o tym, iż powinny pielgrzymować tu tłumy odwiedzających i sama bezwiednie kieruję tu kroki, żeby po raz kolejny zachwycić się pracami Magdaleny Abakanowicz, Aliny Szapocznikow, Marii Pinińskiej-Bereś czy Bożeny Biskupskiej. W tych samych salach w pierwszych latach po wojnie w pawilonie gościła jedna z ekspozycji słynnej Wystawy Ziem Odzyskanych, a będąca symbolem nowej Polski Iglica do dziś przed wejściem do skarbnicy polskiej sztuki współczesnej przypomina o tym, co minęło.

Wzdłuż rzeki

Szlaki we Wrocławiu wyznacza Odra. Była naturalną zaporą, drogą handlu i centrum życia towarzyskiego, teraz – rekreacji. Przechodząc latem przez most Zwierzyniecki, można obserwować ludzi w kajakach i na rowerkach wodnych. Dla mnie droga wzdłuż Odry to wędrówka artystyczna, w której za każdym kolejnym przekroczeniem wody czekają nowe estetyczne doznania.

Za mostem Grunwaldzkim do lotu szykują się „Ptaki” Magdaleny Abakanowicz. Za Piaskowym – najmniejsza z wrocławskich wysp, a na niej Nawa, lustrzana rzeźba Oskara Zięty przypominająca żebra wieloryba albo sklepienie pobliskiej Hali Targowej z początku XX wieku. Pomiędzy rzeką a fosą miejską, w budynku dawnego klasztoru i kościoła Bernardynów, ukryty jest urokliwy krużganek. Labirynt zieleni, którego ścieżki kiedyś szczelnie pokrył kolorami Leon Tarasiewicz, jest przestrzenią do performansów należącą do Muzeum Architektury, jedynego tego rodzaju obiektu, który działa od 1965 roku.

Pod ziemię

Unikatowy zakątek w mieście, które z każdym rokiem coraz bardziej stapia się ze wszystkimi innymi dużymi miejskimi ośrodkami, to prawdziwa perła. Przy uważnym obserwowaniu przestrzeni można znaleźć ich więcej – choćby w Rynku, który w znacznym stopniu jest kalką innych europejskich starówek.

We Wrocławiu piękno odnajduję nie w samych przestrzeniach, ale w transformacji, jaką przeszły, by służyć ludziom i zmieniać się razem z ich potrzebami na drodze, którą wytyczały historyczne zawirowania. Stare piwnice jednej z kamienic w międzywojniu wypełniały pieniądze bankowego sejfu, w latach 50. XX wieku ziemniaki gotowane w barze mlecznym, a później tancerze na parkiecie klubu nocnego. Były też schronem i tak myślę o nich do dziś, kiedy wnętrza wypełniają ekspozycje galerii Krupa Art Foundation. Wystawy na ścianach przez cały czas chronią, chociaż zmieniły się zagrożenia. To dobry adres, żeby uciec przed brakiem uważności i refleksji, zbyt szybkim tempem i krótkimi wyrzutami dopaminy.

Gdzie indziej

Wzdłuż rzędu kamienic Kościuszkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej idę powoli. Nie chcę przeoczyć złotych głów na modernistycznej dawnej galerii Wertheim wybudowanej w latach 30. Po wojnie jako Polski Dom Towarowy – PeDeT – na powrót stała się centrum odbudowującej się gospodarki. Mieszcząca się na parterze pobliskiej kamienicy galeria SIC do dziś dba natomiast o odbudowę i rozwój wrażliwości na sztukę współczesną, często zaangażowaną. Przez duże okno widać, jak błyszczą wystawiane tam najczęściej szkło i ceramika. Kruchymi materiałami opowiadane są rozdzierające historie, które na dalszą drogę wręczają bagaż przemyśleń. Czas więc wyruszyć w góry, by odkryć piękno w innych częściach Dolnego Śląska. W hali dworca, tuż pod neogotyckim sklepieniem, mieści się galeria miejska BWA. Przed pociągiem można obejrzeć nową wystawę i nasiąknąć baśniową aurą Karkonoszy. Schodzę między perony i daję się porwać tłumowi spóźnionych pasażerów. Za plecami mruga neon „Dobry wieczór we Wrocławiu”.

Idź do oryginalnego materiału