Nasze felietony: Własny punkt widzenia (27). 1000 lat Korony, czyli co Bóg onegdaj złączył, pyszny człowiek niech nie rozłącza

6 godzin temu

Modus operandi

Jak Polska długa i szeroka (to bez mała 313 000 km kw.), to w każdym, choćby najbardziej odległym zakątku naszego pięknego kraju, leżącym w jego granicach, sercami obywateli bije serce Rzeczypospolitej. Dlatego dziwią mnie zapędy niektórych kandydatów na urząd Prezydenta RP, iż dzielą Polaków na lepszych i gorszych, mimo iż głos jednaki. Takoż samo niezrozumiały jest dla mnie podział naszej Ojczyzny na strefy wpływów, na miejsca godne miana polskich i te nieszczególnie. Bowiem polaryzacja społeczeństwa jest świadomym, perfidnym działaniem oportunistów, nastawionych na tani poklask.

Taka na ten przykład Warszawa. Niby stolica, serce kraju, a według niektórych siedlisko dekadencji i kosmopolityzmu, gdzie próżno szukać patriotów i prawdziwych Polaków. Świadome dyskredytowanie współobywateli z dużych aglomeracji, czyni nie lada spustoszenie w umysłach mieszkańców prowincji, a zarazem wzbudza poczucie własnej wartości, co stawia ich w kontrze do zmieniających się na naszych oczach dotychczasowych, tradycyjnych standardów.

Tu jest Polska! – oznajmia Braun, a Nawrocki wtóruje mu z drugiego krańca RP, mając nadzieję, iż taką popeliną przysporzą sobie przychylność mieszkańców mniejszych ośrodków, gdzie według ich mniemania żyją istoty stojące na niższym szczeblu rozwoju umysłowego oraz mający ograniczoną świadomość społeczno-polityczną.

Czemu akurat to hasło wyborcze tak mnie irytuje? Ano dlatego, iż ono z gruntu jest złe, z samego założenia dzieli Polaków i traktuje ich protekcjonalnie. Bo co ono nam mówi? I jakie jest jego przesłanie? Tu jest Polska! – wszędzie tam, gdzie pojawia się taki czy owaki kandydat, wzrasta poziom polskości. Bo to oni i ich poglądy utożsamiają Polskę, i pozostanie ona w tym miejscu jedynie do czasu pobytu kandydata. Potem pakuje ją jeden czy drugi do samochodu i wiezie w inne miejsce – jak towar na sprzedaż – tam, gdzie dotychczas nie było Polski. Bo oni mają monopol na patriotyzm, na frymarczenie „znakiem handlowym”, symbolami narodowymi.

Tu jest Polska! – te puste słowa adresowane do osób niezdecydowanych, paradoksalnie mają wypełniać pustkę wynikającą z braku sensownego programu. I nic więcej! Dlaczego właśnie tu i teraz jest Polska? (na balkonie, na siatce, na płocie, na elewacji…). Czy wczoraj jej tu nie było, a jutro nie będzie? Co się takiego stało za sprawą pretendenta, iż na danym terenie wzrosła polskość? A co z resztą rodaków? Z naszymi sąsiadami zza miedzy, z innej wsi, gminy, miasta, do których nie dotarły słowa „prawdy”.

„Ojczyzna to wielki zbiorowy obowiązek” – pisał C.K. Norwid, a za nim te słowa powtarzali i wprowadzali w czyn Prymas Tysiąclecia i Papież. I były one świętością, i fundamentem, na którym stawiali zręby niepodległej Polski. Cóż teraz powiedzieliby ci wielcy Polacy, widząc, jak w niwecz obraca się ich patriotyczny dorobek, a ich rodacy biją się o miano największego (idioty) patrioty?

Pogoda dla bogaczy

Każda, największa choćby idea ma swoich zwolenników i przeciwników. Ma też swoje wzloty i upadki. Czy wzloty są konsekwencją zaangażowania się jej zwolenników? A czy upadki są konsekwencją działalności jej przeciwników? Nie! Wszystko, co dzieje się na Ziemi, spowodowane jest koniunkturalizmem, konsumpcjonizmem i zwiększonym zapotrzebowaniem na takie czy inne wartości, które z czasem przemijają, więdną i usychają, a na ich miejscu wyrastają nowe, będące wytworem tych poprzednich. Jednako niekoniecznie lepsze, wszak obciążone są skazą genetyczną, wynikającą z niedoskonałości pierwowzoru.

Cóż bowiem zarzucić można demokracji jako takiej? Przecież powstała ona z potrzeby społecznej i była naturalną konsekwencją zmieniających się uwarunkowań kulturowo-gospodarczych poszczególnych państw, co w ostateczności doprowadziło do jej dominacji w krajach wyżej rozwiniętych. W którym miejscu jest teraz demokracja, a w którym miejscu jest idea zjednoczonej Europy, zbudowana na fundamentach tejże demokracji? Co stało się z tym sprawiedliwym systemem rządów, iż przestał być atrakcyjny dla społeczeństw wielu krajów. W czym upatrują lepszej przyszłości?

Obecny świat, jak długi i szeroki, podważa wartości tego ustroju i odchodzi od jego podstawowych zasad, a obywatele tych państw swą postawą dają przyzwolenie na powrót do dawnych, skompromitowanych form rządzenia. Postęp technologiczny otworzył puszkę Pandory, uwolnił demony postępu, które opanowały umysły jego twórców i uczyniły ich zakładnikami własnego bogactwa. Jakiemu bowiem prawu będą podlegali Trump, Musk Putin i inni miliarderzy? (u nas choćby taki Kaczyński stawiał się ponad prawem!). Tylko takiemu, które sami ustanowią. Rozumiecie to zagrożenie? Włodarze niektórych państw zmieniają ustrój, który wcześniej wyniósł ich na szczyty władzy, i czynią to radykalnie, nie zważając na głosy sprzeciwu. Inni zaś próbują zachowywać pozory praworządności, tworząc jakoweś hybrydy, które z nazwy jedynie są demokratycznymi rządami, a w rzeczywistości dążą do polityczno-gospodarczych zmian, które skłaniają je ku autokracji.

Nie dziwota, iż taki trend znajduje poklask w krajach, które nigdy jako takimi demokracjami nie były (to państwa „opiekuńcze”), jak: Rosja, Białoruś, Korea Płn. itd. Ale już odwrót od demokracji byłych demoludów, które na własnej skórze odczuły przewrotność tego słowa (to dopiero była pseudodemokracja!), stawia rozsądek tych nacji pod dużym znakiem zapytania. Socjalizm okazał się zły, poniósł fiasko w starciu z drapieżnym kapitalizmem, ale demokracja kapitalistyczna stała się dla wielu państw pułapką. Zaczęła ewoluować w kierunku oligarchii, a taki system prawny w konsekwencji może doprowadzić do odrodzenia się autokracji, przy jednoczesnym zachowaniu fasadowych rządów demokratycznych.

Zarówno rzutcy obywatele państw postsocjalistycznych, jak i kapitalistycznych, dostrzegli ogromną szansę w czerpaniu zysków z zasobów własnego państwa, wykorzystując do pomnażania osobistego majątku jego potencjał ludzki i gospodarczy. To wolny rynek, a według niektórych wolna amerykanka, oraz stosowne regulacje prawne doprowadziły do pogłębienia się nierówności społecznych, czego konsekwencją są oligarchiczne zapędy niepomiernie bogacących się biznesmenów. W tej sytuacji nasuwa się pytanie, w jaki sposób zdyscyplinować miliarderów, osoby pragnące stawiać się ponad prawem lubo tworzące prawo, służące ich partykularnym interesom, skoro to nie działacze, nie politycy, a pieniądze rządzą światem? Wszak to prawo jest najistotniejszym czynnikiem państwotwórczym. Kiedy zaś ono zaczyna szwankować i służyć tylko grupie uprzywilejowanej, wówczas upada demokracja.

Wielu wielkich tego świata, ale też maluczkich, naśmiewa się z nieco archaicznych struktur UE, ale to właśnie te struktury zapewniają krajom członkowskim dobrobyt, bezpieczeństwo i nienaruszalność prawa. Są pośród państw unijnych, i nie tylko unijnych, takie, którym sprzykrzyła się demokracja (trójpodział władzy, niezależność mediów, wolność słowa i zgromadzeń itd.), i marzy się autokracja: Węgry, Słowacja, Rumunia. Polska na szczęście zatrzymała postępujący proces oligarchizacji państwa w jego wstępnej fazie, co uchroniło nas przed narodową tragedią, ale powinno być jasnym sygnałem dla oświeconego społeczeństwa, iż tylko nieugięta postawa wobec łamiących prawo powstrzyma ich przed powrotu na ścieżkę anarchii.

Niedoskonałość demokratycznego państwa, zbudowanego na niedoskonałym prawie, to nie jest słabość, to furtka do poszukiwania, do samodoskonalenia się, bowiem nie wszystko da się ująć w ramy prawne. Te wszystkie ulotne imponderabilia: etyka, empatia, prawość, sprawiedliwość, uczciwość, altruizm itd. – one same w sobie są drogowskazami adekwatnego postępowania. A kiedy dodać do tego Dekalog, mamy demokrację w najczystszym wydaniu. Czy trzeba czegoś więcej? Przypominam: „Łaska pańska na pstrym koniu jeździ”, dlatego lepiej mieć za sobą niedoskonałe prawo stworzone przez demokratyczną większość, aniżeli perfekcyjne widzimisię jednego czy drugiego egocentryka, narcyza, pyszałka czy opętanego żądzą władzy satrapy!

Dwa interesy

„Tam, gdzie kończy się interes partii, zaczyna się interes państwa”. Wincenty Witos.

Każdy, komu przysługuje bierne prawo wyborcze, może (ale nie musi) ubiegać się o urząd Prezydenta RP, bo tak stoi w Konstytucji, i to jest niepodważalny przywilej obywateli Rzeczypospolitej. To, czy ktoś czuje się na siłach i wystawia swoją kandydaturę, nie moja sprawa. Ale tak mi się widzi, iż same chęci to trochę za mało, żeby zyskać uznanie w oczach wyborców, a co najważniejsze, nie być groteskowym i nie wystawiać swojego dobrego imienia na pośmiewisko.

Poważny, demokratyczny kraj w centrum Europy zasługuje na takiego reprezentanta, który będzie jego wizytówką, a na arenie międzynarodowej zyska uznanie i postrzegany będzie jako poważny mąż stanu, który ma silny mandat swojego społeczeństwa. Polaryzacja sceny politycznej, na którą psioczą wszystkie siły od prawa do lewa, to przekleństwo naszej Ojczyzny, ale jednocześnie jej spirytus movens, dający kopa siłom, dla których taki stan rzeczy jest pozornie nieakceptowalny i godny potępienia, ale jednocześnie stwarzający pole manewru nie tylko dla po-pisu. Niewielki margines, jaki pozostawiły dwie siły wiodące, to może niewiele, ale wystarczająco dużo, by zbudować ideologię partii i program wyborczy.

To nic złego, a może wręcz przeciwnie, całkiem dobrze, iż takie czy inne siły maja własne propozycje i wystawiają własnych reprezentantów. Ale ta nisza, którą próbują wypełnić, jest dość ograniczona i nie pomieści zbyt wielu działaczy, a oni, wbrew pozorom, mnożą się jak przysłowiowe króliki (za przeproszeniem). Żeby stać się rozpoznawalnymi dla grupy rozczarowanych niegdysiejszymi rządami wyborców, imają się różnych pijarowskich sztuczek, często nieczystych i populistycznych, nastawionych na tani poklask. Takie wyrafinowane zachowanie, w niektórych sytuacjach, może nadać kolorytu wyborczej kampanii, i choćby byłoby akceptowalne, gdyby nie fakt, iż ten wyścig toczy się o fotel prezydenta i przyszłość państwa!

Dopóki piłka w grze, każdy (teoretycznie) ma szansę na zwycięstwo, jednakowoż należy mierzyć siły na zamiary. Z oczywistych względów i bezwzględnych uwarunkowań, nie wszystkie bariery da się pokonać. Stąd szacunkowe szanse jednego czy drugiego kandydata są takie a nie inne, z których każdy zdaje sobie sprawę, lub przynajmniej powinien, dlatego kampania winna mieć jakieś granice, za którymi już tylko nienawiść i bezprawie. Zaraz po wyborach emocje opadną i kurz bitewny też, ale Polska pozostanie, i trzeba będzie dalej współżyć, współistnieć, współrządzić i ponosić współodpowiedzialność za losy kraju. Pytanie nasuwa się: jak, skoro wszystkie mosty spalone.

W tym wyścigu to nie urząd jest najważniejszy, a Polska i Jej Racja Stanu! Prezydentura to tylko stanowisko, instrument pomagający w skutecznym rad sposobie, czyli racjonalnym funkcjonowaniu instytucji państwa. Od dawna wiadomo, iż dla pis, z różnych względów, najważniejszy jest interes partii, a dopiero później państwa. Ale są inne ugrupowania, które zdecydowały się na naprawę Rzeczypospolitej i weszły w koalicję z PO, dlatego o opamiętanie proszę! To czy Nawrocki, czy Mentzen – o innych nie wspomnę – wejdzie do drugiej tury wyborów, obok Rafała Trzaskowskiego, jest mi całkiem obojętne. Ale najlepiej dla Polski byłoby, aby drugiej tury nie było, bo to i czasu, i pieniędzy szkoda. „Tertium non datur” (trzeciej możliwości nie ma). Żeby jednak tak się stało, interes kraju musi stać przed prywatą i interesem partii. To wiedział choćby Wincenty Witos sto lat temu.

Wyrazy współczucia dla Świata

„Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością”. John Donne

Smutna wiadomość o śmierci Papieża Franciszka jest ciosem dla świata, bo to była znana i poważana postać, ale czy cios i ból rodziny, która utraciła swojego bliskiego, nikomu szerzej nieznanego, jest mniejszy? NIE!

Daleki jestem od wykorzystywania czyjejkolwiek tragedii do partykularnych, partyjnych, politycznych interesów, dlatego pragnę wykazać absurd i bezduszność zarzutów działaczy pis wobec śmierci pani Barbary. Jej smutne i tragiczne zejście, kojarzone przez pisowców z faktem przesłuchania jej przez prokuraturę, jest równie niedorzeczne jak obwinianie J.D. Vanca za spotkanie z Franciszkiem, i jego wpływ na ostatnie godziny życia Papieża.

Można snuć teorie, może ten fakt stać się pożywką dla wszystkich ludzi złej woli, ale czy to ma sens? Czy szacunek do zmarłej osoby nie powinien być uświęcony i sakramentalny? Retoryczne pytanie – co on mu powiedział – może być asumptem do ataków na Amerykę czy bezpośrednio na Vanca… A taka po prostu kolej rzeczy jest. Wyrazy współczucia dla Świata.

1000 lat Korony

Jakoś udało się, choć nie było łatwo. Gdzie to my nie byliśmy, jacy to my nie byliśmy, czego nie spieprzyliśmy – tego język ludzki nie wypowie! Ale wciąż jesteśmy. Żyjąc z poczuciem narodowej misji i jako sumienie Europy. Swoją drogą ciekawe, co Bolesław Chrobry myślał sobie, wkładając na głowę koronę Piastów. Czy spodziewał się, iż po tysiącu lat plemiona, które chciał zjednoczyć, bo tylko w jedności narodu widział siłę, na powrót się podzielą?

Zostawmy historię w spokoju, jej nie zmienimy. Chociaż warto by było to i owo wymazać, zapomnieć, zafałszować… Za to, na nasze szczęście, wciąż mamy wpływ na teraźniejszość i na przyszłość. Świadomość chwili i naszych decyzji to teraz najważniejsze wyzwanie dla naszej wyjątkowej nacji. Spójrzmy, jak na naszych oczach zmienia się świat, a Polska, choć już nie mocarstwo, to jednak odgrywa znaczącą rolę w europolityce i niepoślednią w geopolityce. Jeszcze nie tak dawno, z powodu niekompetencji naszych reprezentantów oraz budzących się fobii i nacjonalizmów, byliśmy pariasem Europy, marginalizowani na arenie międzynarodowej i postrzegani jako autsajderzy pośród innych państw. I to nie z powodu naszej sytuacji geopolitycznej, a ze względu na nas samych, na nasze przywary i decyzje, którymi pozwoliliśmy dojść do głosu populistom i pseudopatriotom. Swoją pobłażliwością na postępującą anarchizację kraju legitymizowaliśmy wizerunek Polski, jaki stworzyła zjednoczona prawica, który z wolna stawał się antytezą polskiej demokracji, gdzie niewielka grupa kolesi, skupiona wokół jednego człowieka (o dyktatorskich zapędach), uzurpowała sobie prawa do jej reprezentowania.

Gdyby nie wybory 15 października 2023 roku, sytuacja nasza byłaby godna ubolewania, bowiem, jak dowodzą przykłady innych krajów, kierunek, jakim podążała zjednoczona prawica, miał konkretny cel: skupienie władzy w ręku jednej partii, pod przewodnictwem jednego człowieka. Czasy jedynowładztwa już dawno odeszły w zapomnienie, ale w chorych umysłach megalomanów przeżywają renesans. Nie trzeba było dużo, aby kraj pogrążył się w chaosie, jak ma to miejsce w państwach, które nie zdobyły się na społeczny zryw i które pozwoliły mamić się obietnicami, a na koniec zniewolić, dla własnego dobra. Powolny proces zawłaszczania państwa umknął ich uwadze, i stało się najgorsze – zło płynące z władzy autorytarnej rozlało się po kraju, i wydawało się, iż tylko rewolucja może zmienić ten stan. A nam żadna rewolucja nie była i nie jest potrzebna. My, w odróżnieniu od innych nacji, we właściwym momencie poszliśmy po rozum do głowy, obudziliśmy się z letargu i przerwaliśmy ten chocholi taniec, do którego przygrywała orkiestra z Titanica.

Pogłębiający się kryzys gospodarczy Węgier, Słowacji, Turcji, chaos w USA (pomijam państwa, które już dawno weszły na ścieżkę autorytaryzmu), to dowody i przykłady, co może stać się z demokratycznym krajem, kiedy do głosu dochodzą demagodzy, populiści i szubrawcy! W dniu, kiedy obok Węgier wchodziliśmy do UE, startowaliśmy z jednego pułapu, albo i niżej. I co? Jak wygląda dzisiaj sytuacja gospodarcza i polityczna Węgier, a jak nasza? Bynajmniej nie jest to zasługą rządów pis. Raczej bliźniaczej partii Fidesz, która na pierwszym miejscu postawiła interes partii, a potem państwa. To Kaczyński chciał w Warszawie stworzyć drugi Budapeszt, nie zapominajmy o tym! Tam autorytaryzm zbiera żniwo, korupcja, nepotyzm oraz powszechna dezinformacja doprowadziły do zapaści dobrze rozwijającego się państwa. Czy tego samego chcemy dla naszego kraju?

Choć sam Chrobry niedługo cieszył się Koroną, to fakt uczynienia go pomazańcem Bożym był bardzo symboliczny, zalegalizował istnienie państwa polskiego jako takiego, z wszystkimi tego konsekwencjami, a przede wszystkim zyskał uznanie i prestiż całego cywilizowanego świata. Teraz przyszedł czas na nas, teraz MY, jako depozytariusze Korony, zobowiązani jesteśmy do utrzymania jedności państwa i na powrót złączenia tego, co Bóg onegdaj złączył, a pyszny człowiek rozłączył. Skoro rysuje się przed nami niepowtarzalna szansa złączenia, „jako wierzch z podszewką – królewskiego płaszcza”, nie wahajmy się tego uczynić, i wybierzmy Rafała Trzaskowskiego na prezydenta Rzeczypospolitej. Bo to będzie jasny sygnał dla całego demokratycznego świata, iż Polska na powrót stała się krajem praworządnym. Cała Polska naprzód!

Bez żonkili i bez niczego

To niby jaki ma być ten nasz kraj według Brauna? Szczęść Boże nie wystarczy, żeby był przyjazny, a już na pewno nie katolicki. Chyba iż polski katolicyzm – o czym nic mi nie wiadomo – odrzucił dogmaty wiary i zaczął podążać własną drogą. Co prawda, z czasem wszystko ewoluuje, ale religia to nie jakaś tam chorągiewka na wietrze, co to ustawia się jak wiatr zawieje, tylko opoka, na której wierni budują swoją wizję świata i własną przyszłość!

Otóż Braun, i nie tylko on, postanowił ulepić jakąś hybrydę, wziąć trochę z religii, trochę z ateizmu i stworzyć własne wyznanie – religię, która ma stać się nowym prawem, a państwo – państwem hierokratycznym. Czy to nie jest sekciarstwo? W państwie wyznaniowym byłoby podane, za co groził stos. Ale w demokracji można wszystko powiedzieć i uczynić – i to jest jej pięta achillesowa… Happening, jaki zorganizował Braun w Białej Podlaskiej, jest tego przykładam.

Podstawowe prawo demokracji – wolność słowa – każdą durnotę pozwala wyartykułować, a ludzie jeszcze przyklaskują. Ale gdyby się zastanowić (na co niewielu ma ochotę) nad wizją Polski braunowskiej, to jaka Ona miałaby być? Dla kogo znalazłoby się miejsce w tej enklawie: homofobów, eurofobów, ksenofobów, antropofobów, hydrofobów, nierobów i innych żłobów! Gdy wyeliminujemy Ciapatych, Murzynów, Żydów, Ukraińców, Niemców, innowierców, cyklistów, gejów, to kto pozostanie? Chciałoby się rzec: naród homogeniczny, sami swoi, patrioci, lubo ci, którzy za takich się mają.

Ale sami Polacy też nie są jednorodni, są blondyni, bruneci, rudzi, szatyni i kretyni, są wierzący i ateiści, palący i pijący, wszechmogący i kradnący… Jaki zatem model Polaka byłby akceptowalny przez kandydata na Prezydenta RP, Brauna? Najlepiej rudy! Ale na jego nieszczęście rudy jest Tusk, i co w takiej sytuacji robić? Przefarbować się na lisa? No i Tusk też wierzący jest. Co zatem z nim począć, skoro pasuje do wizerunku Polaka, ale ma inne poglądy? Z kalkulacji wychodzi, iż to musi być obywatel gorszego sortu lub drugiej kategorii, i koło się zamyka.

Taki demagog plecie trzy po trzy: tu jest Polska, Polska dla Polaków, a zwłaszcza o likwidacji podziałów, ale recepty jako takiej nie ma. Bo takie dyrdymały to dobre są do robienia ludziom wody z mózgu i szumu wokół siebie, ale nigdy nie będą panaceum na uzdrowienie Polski. I pomostem do pojednania. Dlatego warto jest dobrze zastanowić się, zanim wrzucimy kartkę z nazwiskiem kandydata do urny. Bo takie bajanie o Polsce dla Polaków to zwykłe bicie piany jest. Wolę słuchać Rafała Trzaskowskiego i na niego głosować! choćby gdy mówi w obcych językach, jest bardziej zrozumiały, niźli bełkot Brauna i jemu podobnych!

Waldemar Golanko

Zobacz też poprzedni odcinek felietonów pana Waldemara:

Nasze felietony: Własny punkt widzenia (26). Podróbka, czyli szklana kula Made in China

Idź do oryginalnego materiału