Mariusz Czoch, właściciel kamienicy przy ul. Szewskiej 1 w Bochni stawia sprawę jasno: albo kooperacja z miastem, albo sąd i kolejne odszkodowanie. W rozmowie z Bochnianin.pl opowiada m.in. jak nabył nieruchomość i co planuje z nią zrobić.
Mirosław Cisak, Bochnianin.pl: – W 2021 roku zakupił pan udziały wynoszące 19/40 w kamienicy przy ul. Szewskiej 1 w Bochni. Czy teraz jest pan właścicielem całej kamienicy?
Mariusz Czoch: – Miasto początkowo podawało, iż to 26/40 udziałów w kamienicy, później zmieniło tę informację na 19/40. Gdyby moi prawnicy skierowali sprawę do sądu, moglibyśmy udowodnić, iż pierwotna liczba była prawidłowa. Jednak w momencie, gdy odkupiłem mieszkania od właścicieli lokali na górnych kondygnacjach, kwestia udziałów przestała mieć znaczenie – z każdym zakupem stawałem się coraz większym udziałowcem. w tej chwili posiadam 92% kamienicy przy ul. Szewskiej 1. Zostało jedno mieszkanie, ale transakcja z właścicielem jest już ustalona i wierzę, iż zostanie zrealizowana. Myślę, iż już sam fakt, iż udało mi się skonsolidować cały budynek w zaledwie 12 miesięcy, podczas gdy miastu nie udało się to przez 30 lat, mówi sam za siebie. Z ludźmi trzeba rozmawiać – bez dialogu nie ma sukcesów. Takie jest życie.
W 2021 r. w wywiadzie dla „Gazety Krakowskiej” powiedział pan: „To nie jest tak, iż Adam Holender sprzedałby tę kamienicę każdemu, chciał być pewnym, iż nowy właściciel wyprostuje zawiłości prawne związane z tą kamienicą i ją w przyszłości wyremontuje”. Czy w tych zawisłościach prawnych chodziło o wykup mieszkań?
– Tak, najważniejsze było wykupienie mieszkań i przeprowadzenie całej obsługi prawnej, co wymagało trochę czasu. Do końca nie miałem pewności, czy wszystkie kwestie zostaną formalnie zamknięte, ale finalnie tak się stało. Adam Holender przekazał mi kamienicę z uporządkowanymi księgami wieczystymi, co potwierdzało jej stan prawny. Nasza kooperacja – między kancelariami – przebiegła bardzo profesjonalnie. Dlatego zdziwiło mnie, iż miasto próbowało podważać ten zakup, mimo iż wystarczyło dobrze przygotować dokumentację. Niezależnie, czy mowa o 19/40 czy 26/40 udziałów – tę nieruchomość powinno było kupić miasto, a nie zrobiło tego.
Jaki jest obecny stan techniczny tej kamienicy i jakie ma pan plany wobec niej?
– Stan techniczny kamienicy oceniam jako zadowalający. Po pożarze wnętrza zostały zniszczone i zalane, więc można powiedzieć, iż budynek jest dziś w stanie surowym zamkniętym. Wymaga generalnego remontu – uszkodzone zostały instalacje, ściany i wszystkie systemy wewnętrzne. Natomiast sama konstrukcja nie budzi zastrzeżeń i budynek można bez większych problemów przywrócić do użytku.
Czyli wyklucza pan całkowite wyburzenie kamienicy i odbudowę?
– Zdecydowanie! Chcę natomiast podnieść dach. Górna kondygnacja wymaga bowiem zmian, tak aby cały budynek wyglądał jednolicie oraz w celu poprawy funkcjonalności. Wstępnie uzyskaliśmy zgodę burmistrza i miejskiego architekta na podwyższenie poddasza – obecna konstrukcja, z dobudowanymi „jaskółkami”, nie spełnia standardów. Ta część została przebudowana bez zgody ówczesnego właściciela. Uważam, iż dach musi być wyższy, a architektura zgodna z historycznym charakterem, by kamienica stała się wizytówką Bochni. Sama elewacja jest piękna, a po odnowieniu budynek może naprawdę cieszyć mieszkańców i odwiedzających.
W jakiej perspektywie czasowej nastąpią te zmiany?
– Planujemy rozpocząć prace jeszcze w tym roku, zaczynając od remontu korytarza – arkad, czyli wewnętrznego przejścia przez kamienicę. Dlatego poprosiłem o spotkanie z Radą Miasta Bochnia, by omówić kwestię utrzymania pasażu. Jego zamknięcie dałoby mi 220 m kw. dodatkowej powierzchni użytkowej, co przy stawkach w centrum przyniosłoby roczny dochód rzędu 150-160 tys. zł. Z punktu widzenia inwestora to racjonalne rozwiązanie.
Nie ukrywam jednak, iż jako bochnianin wiem, jak ważne jest to przejście dla mieszkańców – szczególnie w deszczowe dni. Dlatego proponuję dialog z miastem, by dojść do rozwiązania korzystnego dla obu stron. jeżeli miasto pokryje część kosztów utrzymania – np. 30-40 tys. zł rocznie – utrzymanie pasażu otwartego byłoby realne.
Sam sfinansuję remont i zajmę się jego utrzymaniem, ale potrzebuję jasnego stanowiska miasta. jeżeli go nie będzie – niestety, arkady zostaną zamknięte. Staram się znaleźć kompromis – nie dla zysku, ale dla dobra mieszkańców i miasta.
Czy ta propozycja dotycząca arkad jest już w jakiś sposób ujęta formalnie?
– W poniedziałek 12 maja złożyłem na dzienniku podawczym Urzędu Miasta Bochnia pismo w tej sprawie, skierowane do burmistrz Bochni i Rady Miasta Bochnia. W piśmie tym wyraziłem swoje oczekiwanie, iż do 21 maja oczekuję spotkania, na którym pochylimy się nad tym zagadnieniem.
Jakie znaczenie ma data 21 maja w kontekście tej sprawy? Czy rzeczywiście jest to najważniejszy termin, by do tego czasu podjąć konkretne działania?
– Nie chodzi o to, iż naciskam, ale rozmawialiśmy o tym wcześniej, a później podczas sesji Rady Miasta poprosiłem o spotkanie. Przewodniczący Jan Balicki zapowiedział, iż coś zorganizuje, ale na zapowiedziach się skończyło. Wiem, iż pani burmistrz Magdalena Łacna podejmuje próby kontaktu, ale mam wrażenie, iż nie potraktowano mojej prośby poważnie. Dlatego zdecydowałem się złożyć oficjalne pismo – zwłaszcza, iż niedługo wracam do Stanów Zjednoczonych i muszę wiedzieć, na czym stoję. Mam przed sobą konkretne decyzje – np. czy inwestować 65 tys. dolarów czy 35 tys. dolarów w drzwi do całkowitego lub częściowego zamknięcia arkad. Muszę to wiedzieć teraz.
Równolegle toczy się jeszcze sprawa o odszkodowanie za pożar z 2018 roku. Udało się zapobiec przedawnieniu i mamy zgodę sądu na powołanie biegłego. Kamienica była ubezpieczona na kwotę między 1,2 mln zł a 1,5 mln zł – chcemy odzyskać jak najwięcej. W ten sposób moglibyśmy też odciążyć finansowo miasto. Ale jeżeli miasto nie podejmie współpracy, będę zmuszony działać inaczej – choć wolałbym tego uniknąć. Mimo wszystko jestem mieszkańcem Bochni i zależy mi na poważnym dialogu.
Jaką funkcję będzie miała ta kamienica po remoncie?
– Na piętrze planujemy wynajem krótkoterminowy w systemie Airbnb – takie usługi cieszą się w Bochni zainteresowaniem. Ponadto raczej biura czy inne funkcjonalne przestrzenie, które wpasują się w charakter budynku. Parter przeznaczymy na lokale usługowe – restauracje, bary, może choćby uda się przywrócić legendarny drink bar, co byłoby pięknym nawiązaniem do tradycji. To nie kwestia zysku, ale sentymentu i historii tego miejsca.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z licznych formalności i zawiłości prawnych. Kamienicę kupiłem w 2021 roku i od tego czasu czekamy na rozstrzygnięcia sądowe. Chciałbym przynajmniej do pierwszego piętra doprowadzić ją do porządku – choćby jeżeli później pojawią się drobne zmiany, to dla miasta będzie to już duży, pozytywny krok.
Nakreślił pan sobie jakiś harmonogram czasowy?
– Trudno przewidzieć konkretny harmonogram, głównie przez formalności związane z pozwoleniami i uzgodnieniami z konserwatorem zabytków. Choć budynek nie jest objęty pełną ochroną, a dotyczy to głównie elewacji, chcę ten temat omówić z konserwatorem. Po ostatnich zmianach widzę, iż obecny urzędnik w Tarnowie jest bardziej otwarty i rozsądnie podchodzi do kwestii renowacji, co daje nadzieję na kompromis.
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to w ciągu dwóch lat powinien być gotowy pasaż oraz elewacja do pierwszego piętra. Oczywiście wszystko zależy też od postępów w sprawach sądowych – jeżeli miasto się odwoła, muszę czekać. Póki co, utrzymuję kamienicę w takim stanie, by było widać, iż została zaniedbana przez poprzednie władze. Do pełnych działań ruszę, gdy sytuacja prawna będzie klarowna. Pasaż jednak zamierzamy odnowić wcześniej – chcę, żeby jak najszybciej stał się przyjaznym miejscem dla mieszkańców Bochni.
11 kwietnia br. w Sądzie Okręgowym w Tarnowie zapadł korzystny dla pana wyrok. Czego dotyczy ta sprawa?
– Chodzi o odszkodowanie za utracone korzyści z lat 2016-2020. Sąd zasądził kwotę ok. 0,5 mln zł na korzyść Adama Holendra, co pośrednio oznacza również moją korzyść, ponieważ nabyłem budynek wraz z przysługującymi mu wierzytelnościami. Nie jestem zaskoczony wyrokiem – od początku uważałem, iż sprawa jest wygrana. Sąd i tak częściowo poszedł na rękę Urzędowi Miasta Bochnia, bo domagaliśmy się większej kwoty. Mimo to uzasadnienie wyroku jest dla nas bardzo korzystne i daje nam realne podstawy do dalszych działań. Powiedziałem na Radzie Miasta, iż jeżeli nie zobaczę chęci współpracy, będę zmuszony kontynuować postępowanie przeciwko miastu, choć naprawdę nie chcę tego robić.
Jakie refleksje towarzyszą panu po wygranej sprawie?
– Na pewno wygranie sprawy sądowej z urzędem sprawującym władzę daje satysfakcję i przyjemność, być może buduje też pewność siebie. Zaznaczam jednak, iż nie obwiniam za to obecnej burmistrz Magdaleny Łacnej, ale jej poprzedników oraz Radę Miasta, w której wciąż zasiadają niektórzy radni głosujący przeciwko zakupowi tego budynku. Myślę jednak, iż również przegrana w sądzie może mieć wartość – zmusza do refleksji, której, moim zdaniem, zdecydowanie zabrakło i, niestety, przez cały czas brakuje w Radzie Miasta Bochni.
Jestem przekonany, iż pragmatyzm, którego bardzo brakowało, w końcu powróci i iż Bochnia, a zwłaszcza jej Rada, zacznie podejmować mądrzejsze decyzje – zgodne z etyką, wyobraźnią oraz solidnym przygotowaniem merytorycznym, które pozwala na trzeźwą ocenę sytuacji. Nie wolno zapominać, iż radni reprezentują mieszkańców Bochni. Uważam, iż właśnie tego zabrakło i to było główną przyczyną porażki. Pamiętajmy: politykiem czy urzędnikiem się bywa, a nie jest się nim na zawsze.
To jest na razie wyrok pierwszej instancji, obu stronom przysługuje możliwość odwołania się. Pan z tej możliwości skorzysta?
– Razem z moimi prawnikami pod przewodnictwem mecenasa Marcina Imiołka czekamy na ruch miasta i jesteśmy gotowi do działania w każdej chwili. jeżeli gmina złoży apelację, może to wręcz zadziałać na naszą korzyść – dysponujemy mocnymi argumentami i w wyższej instancji możemy wrócić do kwoty przekraczającej 700 tys. zł.
Podczas kwietniowej sesji Rady Miasta Bochnia wspomniał pan o 1,5 mln zł. Co pan miał na myśli mówiąc iż „miasto może dostać laurkę na literę B”. Czy mógłby pan doprecyzować, co miał pan na myśli?
– To hasło nawiązujące do czasów, kiedy chodziłem do technikum. Zdarzało się, iż pod koniec lekcji profesor kazał wyciągnąć kartkę i każda grupa pisała na inny temat – nikt nie był przygotowany, więc oceny były złe. Użyłem tej metafory, by powiedzieć, iż jeżeli miasto Bochnia nie spróbuje ze mną porozumieć się i prowadzić dialogu, to będę musiał iść „literą B” – czyli złożyć pozew na 1,5 mln złotych.
Czego miałby dotyczyć ten pozew?
– Nie mogę tego teraz ujawnić, to nasza strategia i cierpliwie czekamy na ruch miasta. Mamy mocne argumenty, a mój radca prawny sugeruje, by działać szybko. Jednak ja, jako rodowity mieszkaniec Bochni, wolę najpierw dać szansę na znalezienie wspólnego języka.
Jeśli miasto będzie chciało ze mną współpracować – zarówno w kwestii arkad, ale też np. przy drobnych pracach budowlanych związanych z parkingiem przy ulicy Orackiej, które ja pokryję – to odzyskanie pieniędzy za 10 lat nie będzie dla mnie problemem. jeżeli jednak napotkam opór, tak jak przy wcześniejszym konserwatorze zabytków, będę musiał rozważyć dalsze kroki zgodnie z radą moich prawników. Strategię mamy ustaloną, teraz tylko czekamy na decyzję miasta i liczymy, iż podejdzie do sprawy rozsądnie. Chcę, żeby burmistrz i radni współpracowali z mieszkańcami i stawiali dobro społeczności Bochni ponad podziały polityczne.
Trochę to wygląda na szantaż…
– Chcę jasno podkreślić: to nie jest żaden szantaż. To przede wszystkim konsekwencja wyroku Sądu Okręgowego w Tarnowie, który potwierdza zasadność moich roszczeń. Od samego początku apelowałem do Rady Miasta o zmianę podejścia – o działanie w interesie mieszkańców, a nie prywatnych ambicji czy politycznych kalkulacji. Tylko taka postawa może być podstawą do rezygnacji z dalszej drogi sądowej.
Z ekonomicznego punktu widzenia pewnie zarobiłby pan te 1,5 mln zł po wypracowaniu pewnych rozwiązań, a jeżeli ta droga okaże się niemożliwa to zawalczy pan o te pieniądze w sądzie.
– Dokładnie tak. Szukam innego rozwiązania, bo nie chcę obciążać miasta, które i tak ma wiele problemów. To mój ukłon i próba dobrego wyjścia z tej sytuacji, by miasto mogło zachować twarz. Warto przypomnieć, iż poprzedni burmistrz Stefan Kolawiński chciał, aby miasto kupiło udziały w kamienicy, ale Rada Miasta była przeciwna.
Czy z perspektywy czasu uważa pan, iż miasto powinno było w ogóle podejmować działania w sprawie przejęcia tej kamienicy, czy raczej skupić się na współpracy z właścicielami?
– Próba odebrania własności obywatelowi polskiemu stawia Radę Miasta i Urząd Miasta w bardzo złym świetle. Mam nadzieję, iż nigdy więcej do tego nie dojdzie, ponieważ Bochnia – jako najstarsze miasto w Małopolsce – powinna świecić przykładem i być wierna zasadom dotyczącym ochrony własności obywateli Polski. Jako mieszkaniec tego miasta głęboko wierzę, iż tak właśnie będzie. Podejrzewam, iż pewne decyzje były wynikiem działań poprzedniego systemu i jego naleciałości, które do dziś w pewnym stopniu pozostały – ale wierzę, iż możemy to przezwyciężyć.
Czytaj również:
- Wyrok ws. kamienicy w centrum Bochni. Miasto ma zapłacić ok. 0,5 mln zł