Wakacje? Tylko nie w polityce.

9 godzin temu
Zdjęcie: travel


Mimo rozpoczętego sezonu wakacyjno-urlopowego, polska polityka nie zwalnia tempa.

Marcin Palade

W Dzień Dziecka zwyciężył Karol Nawrocki, co nie spodobało się wielu dorosłym. Przez niemal cały czerwiec trwały próby zakwestionowania decyzji wyborców. Ci, którzy ją podważali, doprowadzili – przynajmniej tymczasowo – do osłabienia głównej partii współrządzącej, czyli Koalicji Obywatelskiej. W ciągu miesiąca poparcie dla niej spadło o 6 proc. Część wyborców wycofała się z poparcia lub nie chce się już przyznawać, iż głosowałaby właśnie na KO.

Z obserwacji trendów w sieci widać, iż dla wielu tzw. “normalsów” Koalicja stała się po prostu obciachem. Mimo iż miała być europejska, otwarta, tolerancyjna i nowoczesna – dziś wizerunkowo wypada fatalnie.

Jakby tego było mało, zgodnie ze starym przysłowiem, nieszczęścia chodzą parami. W ostatnich dniach KO musi się mierzyć z kolejnym problemem, który dopiero wypływa, a zapowiada się, iż będzie tego więcej. Mowa o kryzysie migracyjnym, a dokładniej o tym, co dzieje się w tej chwili na polsko-niemieckiej granicy. Aktywność Ruchu Obrony Granic (ROG) nie wzięła się znikąd – to efekt narastającego problemu, który do tej pory był bagatelizowany.

Społeczne nastroje są jednoznaczne – większość Polaków mówi zdecydowane “nie” dla nielegalnych migrantów. Wielu pamięta decyzję Angeli Merkel sprzed dekady, kiedy to ogłosiła otwarcie drzwi Europy dla tzw. “inżynierów” – dziś wiadomo, iż to otwarcie miało poważne konsekwencje. Migranci trafili do Europy z przeświadczeniem, iż wszystko im się należy, niezależnie od wkładu w społeczeństwo.

Przez lata Niemcy, wspierani przez brukselskich decydentów i wpływowe środowiska, hołubili ten system – dopóki gospodarka dawała radę. Ale po rosyjskiej inwazji na Ukrainę i szaleństwach Zielonego Ładu, choćby Niemcy zaczęli odczuwać skutki własnej polityki. I teraz próbują przerzucić odpowiedzialność – m.in. na Polskę, Austrię czy Holandię. Tak wygląda “nowa” polityka migracyjna Berlina – nie ma w niej nic nowego poza próbą zepchnięcia problemu na sąsiadów.

W polskich mediach głównego nurtu trudno znaleźć szersze informacje na ten temat – nic dziwnego, skoro część z nich należy do niemieckiego kapitału, a w innych wpływy służb niemieckich są niemałe. Tymczasem to właśnie obywatele zareagowali – oddolnie powstał Ruch Obrony Granic. Bez względu na sympatie polityczne, ludzie zjednoczyli się w obronie podstawowego dobra – bezpieczeństwa.

To presja społeczna, nagłaśniane zdjęcia i relacje z granicy sprawiły, iż Polacy zaczęli wspierać działania ROG-u. Coraz częściej pojawiają się głosy nieufności wobec służb granicznych, które – zdaniem wielu – zbyt biernie reagują na działania niemieckich pograniczników. A ci, jak można sądzić, wykonują polecenia płynące bezpośrednio od niemieckiego rządu – CDU/CSU i SPD.

W efekcie, polski rząd – jeszcze niedawno niechętny temu pomysłowi – musiał przywrócić kontrole graniczne. Weszły one w życie właśnie dziś i dotyczą granic z Niemcami oraz Litwą. To krok w dobrą stronę, choć spóźniony.

Nie oznacza to jednak, iż temat nielegalnej migracji zniknie z debaty publicznej. Problem nie został rozwiązany – to jedynie doraźna łata, a nie zmiana systemowa. Ta wymagałaby konfrontacji z Brukselą i sprzeciwu wobec planowanego Paktu Migracyjnego – na wzór Viktora Orbána. Ale obecna koalicja, jawnie probrukselska, nie zdecyduje się na otwarty konflikt, choćby jeżeli polityki Brukseli, jak Zielony Ład czy migracja, są coraz bardziej absurdalne.

Warto zauważyć, iż poziom uległości wobec Unii nie jest równy we wszystkich partiach tworzących rząd. Lewica popiera tę politykę bez zastrzeżeń – to naturalne, bo multi-kulti to jej fundament. KO nieco mniej entuzjastycznie, ale również bez większego oporu. Najwięcej wątpliwości ma PSL – i to może być ważne, ponieważ temat migracji ma potencjał zdominować dyskusję publiczną na długie miesiące. A przy słabym stylu rządzenia, może to tylko pogłębiać podziały w obrębie rządzącej centrolewicy.

Tym bardziej, iż mamy za sobą największy polityczny wstrząs minionego tygodnia – nocne spotkanie marszałka Hołowni z europosłem PiS Adamem Bielanem i wicemarszałkiem Senatu Michałem Kamińskim. Do tego prezes Jarosław Kaczyński, który po północy dołącza do rozmów. Według mediów przychylnych KO, miało to być spotkanie o “nowym rozdaniu”. Może chodzić o utrzymanie marszałkowania przez Hołownię w drugiej części kadencji – czyli odejście od rotacyjnego modelu. Możliwe? Tak, bo przy braku zgody opozycji i partii Hołowni, nie ma większości potrzebnej do jego odwołania.

Taki scenariusz mógłby rozsadzić koalicję, bo Lewica miała otrzymać marszałka Sejmu do 2027 roku. o ile zostanie pominięta – cała konstrukcja może się posypać.

Nie brak też teorii, iż rozmawiano o rządzie technicznym – bez KO, ale z udziałem obecnej opozycji. Taki wariant oznaczałby koniec rządów Donalda Tuska i przyspieszone wybory – być może już na wiosnę.

Dlatego do nocnych działań Hołowni i jego partii trzeba podchodzić ostrożnie. On walczy o wpływy w partii, którą próbuje przejąć minister Pełczyńska-Nałęcz. Walczy także o silniejszą pozycję PL2050 w koalicji. I wreszcie – walczy o przyszłość swojego ugrupowania. Po ewentualnym rozwodzie z PSL, samodzielnie PL2050 może nie przekroczyć progu wyborczego. Wie to Hołownia, wiedzą to również jego posłowie.

W efekcie – wobec słabości rządzącego obozu – rozpoczęły się polityczne przymiarki do nowego rozdania. I wygląda na to, iż choćby w okresie wakacyjnym od polityki odpocząć się nie da.

Idź do oryginalnego materiału