Ekonomiści z amerykańskiej Rezerwy Federalnej (oddział Fed-u w Saint Louis) opublikowali właśnie bardzo interesujące badanie. Chodziło w nim o zmierzenie wpływu adaptacji technologii sztucznej inteligencji na amerykański rynek pracy. I to nie teoretycznie, ale „tu i teraz” czyli w latach 2022-2025. Ten zakres czasowy daje nam pewność, iż mówimy już o świecie pierwszego boomu na AI, czyli już po wprowadzeniu do powszechnego użytku pierwszych wersji chata GPT. Po którym przyszli kolejni naśladowcy, stale w międzyczasie udoskonalani.
Co widać?
Widać tam dość wyraźną korelację pomiędzy stopniem ekspozycji branży na AI a wzrostem bezrobocia w tej profesji.
I tak na przykład branża informatyczno-matematyczna doświadczyła w USA w latach 2022-2025 wzrostu poziomu bezrobocia o 1,2 punktu procentowego. Jednocześnie jest to profesja o wysokiej, bo 80-procentowej ekspozycji na technologię AI.
Innymi przykładami tego samego zjawiska są:
- biznes i finanse (1,5 pp wzrostu bezrobocia i 60-procentowa ekspozycja na sztuczną inteligencję) oraz
- architektura i inżynieria (1,4 pp w górę, gdy idzie o poziom bezrobocia i 50-procentowe wystawienie na AI).
A po drugiej stronie lustra? Branżami, które w zasadzie nie doświadczyły w ostatnich latach poważnych zmian poziomu zatrudnienia są edukacja, administracja biurowa oraz usługi prawne i społeczne. Wszędzie tam zastosowanie AI było znacznie mniejsze niż w opisanych powyżej rewirach gospodarki (między 30 a 40 proc.) Wyjątkiem była administracja biurowa, gdzie mimo dość wysokiej ekspozycji na AI (60 proc) bezrobocie nie rosło.
Patrząc na te dane wydaje się, iż AI jest dość przewidywalna. Pożera miejsca pracy dokładnie tam, gdzie miała pożerać. Pytanie brzmi oczywiście: co będzie dalej?
Czy dojdzie do takich dziedzin jak zarządzanie, edukacja oraz rehabilitacja albo usługi prawne? Przecież wszędzie tam faktycznie możemy sobie wyobrazić, jak klienci rezygnują z usług żywego trenera, edukatora czy doradcy prawnego a zamiast tego przerzucają się na model AI, który daje poczucie usługi ekwiwalentnej. Również zarządzanie dobrze wpasowuje się w ten schemat. Po co kupować na rynku taką usługę, skoro można ją z łatwością przerzucić na chata GPT?
Robotyzacja i sztuczna inteligencja
Ostatnio pojawiła się jeszcze jedna – też dość nowa – praca na podobny temat.
Napisała ją Florencia Jaccoud z UNU-Merit, czyli wspólnego akademickiego przedsięwzięcia ONZ i Uniwersytetu w holenderskim Maastricht. Ekonomistka pokazuje, iż
gdy zbadać wpływ robotyzacji (czyli wcześniejszego etapu rewolucji automatyzującej) na równość płac, a potem porównać to z analogiczną relacją pomiędzy płacami a upowszechnieniem technologii sztucznej inteligencji, to jesteśmy w dwóch różnych światach.
Bo robotyzacja – co do zasady – różnice płac zmniejszała, zwłaszcza wśród pracowników słabiej zarabiających. Tymczasem sztuczna inteligencja działa dokładnie odwrotnie. Wszędzie tam, gdzie zaczynają się panoszyć algorytmy czy głębokie uczenie, tam też rozjazd pomiędzy płacami się intensyfikuje. Szczególnie mocno widać to na górze, czyli u najlepiej zarabiających. Tak przynajmniej wynika z analizy obejmującej 19 państw Unii Europejskiej w ostatnich piętnastu latach. Te 15 lat jest oczywiście po to, by uchwycić obie fazy automatyzacji. I robotyzację przypadającą na lata 2010-2020 i boom na AI, który trwa od roku 2022.
Ostro i bez znieczulenia
– tak działamy od 2020 roku. Dziennikarstwo, które nie jest obojętne. Tygodnik Spraw Obywatelskich nagłaśnia nadużycia, edukuje i daje narzędzia do realnej, obywatelskiej zmiany.
Przekaż darowiznę i stań się naszym współwydawcą
Mamy więc dwie generacje automatyzacji. Tę nieco starszą, czyli robotyzację polegającą na wprowadzaniu kolejnych maszyn do procesów produkcji.
Maszyny te zastępują człowieka w trudniejszych zadaniach, którym nie jest w stanie podołać fizycznie albo ich wykonanie zajęłoby mu dużo więcej czasu. I mamy sztuczną inteligencję, która zastępuje człowieka wedle podobnego schematu, ale na polu pracy intelektualnej – w grafice, programowaniu, pisaniu albo przeczesywaniu olbrzymich baz danych. Pozornie skutki obu tych automatyzacji powinny być podobne. Ale nie są. W rzeczywistości te konsekwencje idą w dokładnie przeciwnych kierunkach. Dlaczego? Wyjaśnienie Florencji Jaccoudi jest takie, iż robotyzacja jest komplementarna wobec rutynowych zadań fizycznych. Tymczasem technologie AI znacząco zwiększa produktywność wysoce wyspecjalizowanych prac kognitywnych.
Pracownicy: razem czy osobno?
Ja jednak odpowiedzi szukałbym raczej w otoczeniu instytucjonalnym. W przemyśle i klasycznej wytwórczości robotyzacja pojawia się w miejscach, gdzie świat pracy jest bardziej samoświadomy i zorganizowany (choćby w związkach zawodowych). W efekcie świat pracowników ma większą siłę, by upomnieć się o to, by zyski z produktywności, które robotyzacja przynosi, zostały bardziej sprawiedliwie podzielone pomiędzy pracowników. To by wyjaśniało mniejsze nierówności płacowe.
Z kolei w segmencie rynku pracy, gdzie szaleje AI, sytuacja wygląda z goła inaczej. Pełno tam pracowników działających wedle zasady „każdy sobie rzepkę skrobie”. W efekcie wzrost produktywności trafia w całości do tych, którzy znajdują się na końcu łańcucha wartości dodanej. Ogniwa pośrednie zostają z tyłu. Albo w ogóle wypadają z gry. Co by nam tłumaczyło wzrost nierówności płacowych oraz doniesienia o tym, jak technologie sztucznej inteligencji podgryzają dobrobyt prostego programisty, który jeszcze wczoraj przebierał w ofertach, a dziś boi się o jutro.
Tak czy inaczej obie te prace – i ta Fed-u z Saint Louis i pani Jaccoudi – dowodzą (każda na swój sposób) tego samego. Sztuczna inteligencja zjada prace i czyni nasz świat mniej równym. Takie są po prostu fakty.
Jesteśmy oczywiście na początku tego procesu. Obawy są jednak spore. Wybrzmiały one choćby na zorganizowanym kilka miesięcy temu zjeździe noblistów ekonomicznych w uroczym bawarskim Lindau. Na temat bezrobocia technologicznego starli się tam Simon Johnson (Nobel 2024) i Christopher Pissarides (Nobel 2010).
– Góra sobie radzi, dół walczy o przetrwanie, środek jest ściskany bardzo mocno. […] A jak stracisz swoją pozycję w środku, jesteś zepchnięty na sam dół rynku pracy, gdzie bardzo ciężko zarobić na życie – mówił podczas swojego wykładu Johnson. W podobnym tonie wybrzmiewa także jego ostatnia książka napisana do spółki z Daronem Acemoglu, o której pisałem w Tygodniku Spraw Obywatelskich jakiś czas temu.
Mniej alarmistyczną wypowiedź miał w Lindau Christopher A. Pissarides. Jego zdaniem obawy o sztuczną inteligencję są wyolbrzymione przez panikarskich komentatorów i podkręcające wszystko media. – w tej chwili brakuje pracowników, a nie miejsc pracy. W gospodarce występuje pewna niezgodność. Biorąc pod uwagę jednak spadek liczby ludności, starzenie się społeczeństwa, brak migracji itd., należy spodziewać się niedoboru pracowników, a nie miejsc pracy – dowodził.
W tak zarysowanym sporze ja biorę jednak stronę Johnsona. Również dlatego, iż zaczynamy to widzieć już nie tylko w anegdotycznych historiach z życia wziętych. Na przykład z opowieści przeżywających pęknięcie bańki na rynku informatycznym pracowników tego przez lata stale rosnącego sektora. Teraz widzimy to także na konkretnych liczbach. I coś czuję, iż będzie ich coraz więcej.

3 godzin temu








