Marcin Bogdan: Co mówią debaty

W pierwszych trzech debatach, w których dziennikarze zadawali pytania tematyczne, widać było wyraźnie, iż w kluczowych dla Polski sprawach wszyscy kandydaci mówili to samo, mówili niejako jednym głosem. To oznacza, iż nie da się w Polsce wygrać wyborów prezentując podczas kampanii jawnie lewicowe czy też liberalne poglądy. To dobrze świadczy o Polakach. Czy zatem nie ma w Polsce podziałów? Czy nie ma znaczenia, który z kandydatów zostanie Prezydentem, skoro wszyscy mówią to samo, lub prawie to samo? Niestety, problemem jest to, iż część kandydatów nie mówi prawdy, dosadniej rzecz nazywając kłamie w żywe oczy. Kandydaci kłamią, gdyż mówią co innego niż mówili przed kampanią i przed debatami, co innego niż czynili dotychczas w polityce, i niestety co innego niż mają zamiar robić w przyszłości, także w przypadku wygrania wyborów. A to niestety nie najlepiej świadczy o nas, o Polakach, iż dajemy się tak łatwo oszukiwać. Gorzej, możliwe jest, iż część wyborców wręcz akceptuje te oszustwa w imię wpojonej im zasady, iż cel uświęca środki.
Podczas czwartej debaty 28 kwietnia, kiedy to kandydaci zadawali sobie pytania wzajemnie, zapytano Rafała Trzaskowskiego i Szymona Hołownię, dlaczego tak diametralnie zmienili zdanie w kluczowych dla Polski sprawach. Kiedy to się stało, w jakim momencie, co było tego bezpośrednią przyczyną. Obaj odpowiedzieli dokładnie to samo, tak jakby się umówili: „czasy się zmieniły”. W przypadku obu tych panów mam wrażenie graniczące z pewnością, iż w przypadku wygrania przez nich wyborów czasy znowu się zmienią i będą dalej robić to co robili a nie to co mówili podczas kampanii.
Nie tylko wypowiedzi kandydatów i głoszone przez nich programy, których nie mają zamiaru realizować, są oszustwem. Już samo kandydowanie w wyborach może być oszustwem, czy też efektem oszustwa. Z jednej strony są osoby, które twierdzą, iż zebrały grubo ponad 100 tys. podpisów z poparciem ich kandydatury, a PKW odmówiła im rejestracji. Powodem odmowy bywa „niekompletność podpisów”. PKW potrafi zakwestionować podpisy, w których popierający podał skróconą nazwę miejscowości, na przykład Piotrków Tryb., zamiast Trybunalski. Z drugiej strony zdumiewające jest, iż wśród zarejestrowanych kandydatów na Urząd Prezydenta są osoby szerzej nie znane, nie mające nic do powiedzenia i zaprezentowania, mające wręcz trudności z logicznym wysłowieniem się. Jak takie osoby zebrały 100 tys. podpisów z poparciem dla ich kandydatury? Czy już w momencie zbierania podpisów nie dochodzi do pierwszych oszust i fałszerstw? Przecież PKW weryfikuje, często stosując w dodatku metodę próby losowej, tylko prawidłowość podanych danych, nie weryfikuje zaś własnoręczności i wiarygodności złożonych podpisów. A to prosta droga do fałszerstw i oszustw.
W tym kontekście interesujący wydaje się pomysł zasygnalizowany podczas jednej z debat, by formą podpisu popierającego kandydata w procesie rejestracji był dokonany na rzecz jego komitetu przelew bankowy w symbolicznej kwocie 1 złotego, czy wręcz 1 grosza. Zaznaczam, iż nie chodzi o głosowanie w wyborach tylko o podpisy na listach poparcia w celu rejestracji kandydata. Nie wchodzę w szczegóły tego pomysłu, w szczególności w ocenę, czy możliwość wykonania przelewu bankowego jest tak samo dostępna dla wszystkich wyborców na terenie całego kraju, i czy nie naruszałoby to konstytucyjnych zasad powszechności i równości procesu wyborczego, ale zwracam uwagę na konieczność zmian legislacyjnych. Obowiązujący w tej chwili w Polsce proces wyborczy ma poważne luki sprzyjające nadużyciom i oszustwom a związane z tym problemy pojawiają się już na etapie zbierania podpisów i rejestracji kandydatów. Tu warto zadać pytanie, czy są takie kraje na świecie, czy jest choćby jeden taki kraj, którego ustawodawstwo byłoby wzorcowe i godne naśladowania, wręcz powielenia w polskich warunkach. Niestety nie ma, gdyby był, byłby to istny Raj na Ziemi.
Ale nie oznacza to, iż nie należy przyglądać się rozwiązaniom prawnym obowiązującym w innych krajach, przynajmniej tych jako tako cywilizowanych. Podczas jednej z debat, odpowiadając na pytanie o służbę zdrowia, jeden kandydatów wskazał na Singapur, jako kraj, w którym służba zdrowia zorganizowana jest wzorcowo i jest skuteczna z perspektywy potrzeb i oczekiwań pacjenta. Rzeczywiście źródła dostępne w Internecie potwierdzają taką ocenę. Nie chcę w tym tekście zagłębiać się w szczegóły organizacyjne singapurskiej służby zdrowia. Chcę jedynie stwierdzić, iż tego typu wypowiedzi zabrakło mi w tych wszystkich debatach, które już się odbyły. Bo chociaż, tak jak napisałem, nie ma na świecie kraju, którego całe ustawodawstwo byłoby wzorcowe i godne naśladowania, to w wielu kwestiach można w różnych krajach znaleźć inspirację do poprawy polskiego ustawodawstwa.
Przytoczę tu kilka przykładów z różnych obszarów legislacyjnych. Zacznijmy od procesu wyborczego. W zbliżających się wyborach prezydenckich na karcie do głosowania będzie 13 nazwisk i kwadratowe pola do postawienia krzyżyka przy jednym nazwisku wybranego kandydata. I już pojawiają się problemy, czy postawiony przez wyborcę znak jest krzyżykiem, czy linie przecinają się w przeznaczonym do tego polu, czy ktoś podczas liczenia głosów nie sfałszował karty dostawiając krzyżyk w polu innego kandydata, co automatycznie unieważnia taki głos. We Francji, w analogicznych wyborach głosujący otrzymuje oddzielne karteczki z nazwiskami poszczególnych kandydatów, w omawianym przypadku będzie to 13 karteczek, oraz kopertę. Głos oddaje poprzez włożenie karteczki z nazwiskiem wybranego kandydata do koperty i wrzucenie koperty do urny. Ma też obowiązek wrzucenia pozostałych karteczek do kosza / niszczarki, tak, by pozostawione w kabinie do głosowania nie stanowiły elementu negatywnej agitacji. Ten sposób eliminuje wszystkie opisane problemy z interpretacją i dopisywaniem krzyżyków. I druga kwestia, w Polsce wyborca legitymowany jest tylko przy wydawaniu kart do głosowania. Może w praktyce przekazać / „odsprzedać” swoją kartę osobie trzeciej, która zagłosuje według swoich preferencji i „w majestacie prawa” wrzuci taki głos do urny. We Francji głosujący jest legitymowany dwukrotnie, przy pobieraniu karty i przy wrzucaniu głosu do urny.
A teraz przykład dotyczący działalności gospodarczej. W Polsce VAT oraz podatek dochodowy od przychodu naliczane są w momencie wystawienia faktury, niezależnie od zapłaty. Klient nie zapłacił, wystawiłeś fakturę ale nie otrzymałeś pieniędzy, i tak masz obowiązek zapłacić podatki. W roku 2008 wprowadzono możliwość korygowania VATu od niezapłaconych faktur, a dopiero w roku 2020 wprowadzono w podatku dochodowym tzw. „ulgę za złe długi”. W obu przypadkach jest to możliwość skorygowania już dokonanych płatności, gdyż obowiązek podatkowy dalej powstaje w momencie wystawienia faktury a nie w momencie zapłaty. Dodatkowo korekta jest możliwa tylko wtedy, gdy dłużnik nie jest w stanie likwidacji, upadłości lub restrukturyzacji. Ale są kraje na świecie, w których tak nie jest. W takich państwach jak Wielka Brytania, Australia czy Nowa Zelandia przedsiębiorcy z definicji rozliczają się, przynajmniej do pewnego progu przychodów, w Wielkiej Brytanii jest 1,35 mln funtów, na podstawie tzw. księgowości kasowej (cash accounting), w której zobowiązanie podatkowe powstaje dopiero po zapłacie a nie w momencie wystawienia faktury.
Kolejny przykład dotyczy sądowego dochodzenia należności. W Polsce opłata sądowa od pozwu o zapłatę kwoty wyższej niż 20 tys. zł stanowi 5% wartości roszczenia (maksymalnie 200 000 zł). Czyli jeżeli przykładowo ktoś nam ukradł 1 mln zł, pozbawił nas przy tym wszystkich pieniędzy, to wnosząc sprawę do sądu musimy uiścić opłatę w wysokości 50 000 zł, by sąd zechciał zająć się naszą sprawą. Mamy więc raj na ziemi, tyle iż dla złodziei. I znowu można przywołać kraje, w których nie ma opłat sądowych w sprawach cywilnych od osób fizycznych, tak jest np. w Hiszpanii. W Irlandii Północnej opłata od roszczeń powyżej 15 000 funtów wynosi zaledwie 300 funtów.
I jeszcze jeden przykład dotyczący szalenie ważnej kwestii, a mianowicie przetargów publicznych. W Polsce wiodącym kryterium rozstrzygającym przetarg jest najniższa cena. Zasady ogłaszania i rozstrzygania przetargów reguluje Prawo zamówień publicznych znowelizowane 1 stycznia 2021 roku. Istnieje wprawdzie obowiązek stosowania kryteriów pozacenowych (minimum jednego), ale kryterium gwarancji nie spełnia swojej roli, ponieważ najczęściej wszyscy oferenci deklarują najdłuższą dopuszczalną gwarancję, a inne kryteria, jak jakość produktu i doświadczenie wykonawcy, są czysto uznaniowe i raczej sprzyjają korupcji niż podnoszą jakość usług. W praktyce w przetargach publicznych wygrywają oferty z najniższą ceną. To sprzyja rozgrywaniu przetargów przez sprytnych, czy raczej nieuczciwych oferentów, którzy składają ofertę z zaniżoną ceną, byle tylko wygrać przetarg a potem szukają sposobów na wynegocjowanie podwyżki ceny podczas realizacji kontraktu. Bywa też tak, iż jeden oferent składa dwie oferty pod różnymi szyldami, jedną z zaniżoną ceną a drugą z ceną realną, a gdy ta druga oferta ma szanse wygrać, ofertę pierwszą wycofuje pod pretekstem niedopełnienia jakiś formalności. W rezultacie przetargi publiczne w Polsce promują tandetę. Zamiast promować jakość i solidność, skłaniają do kombinowania i szukania sposobów na wygranie przetargu, często kosztem zamawiającego, który nie ma narzędzi, by się zabezpieczyć przed tego typu oszustwami.
I znowu wystarczy przyjrzeć się jak jest w innych krajach, jakie stosuje się zasady, by unikać w przetargach rażąco niskich cen i nieuczciwej konkurencji. We Włoszech oferty najtańsze są automatycznie wykluczane z przetargów (metodo dell’esclusione automatica). W Hiszpanii, Portugalii czy też Rumunii wybór oferty oparty jest na średniej arytmetycznej cen złożonych ofert. Wybierana jest oferta najbliższa średniej ceny spośród wszystkich złożonych ofert, tzw. „oferta centralna”. Konia z rzędem temu kto przy takich kryteriach przetargu zagra świadomie ceną oferty tak, by wygrać taki przetarg. Niewykonalne. Trzeba sobie zadać pytanie, czy chcemy budować państwo na solidnych fundamentach, czy promując tandetę będziemy budować tanie państwo z tektury.
Dlatego ubolewam, iż podczas odbytych już debat, żaden z kandydatów nie podnosił tego typu kwestii. Piszę tego typu kwestii, gdyż zagadnienie jest szerokie, ja podałem tylko kilka przykładów. Można je mnożyć, wiele jest do poprawy w polskim ustawodawstwie. Wierzę jednak, iż wśród kandydatów są tacy, którzy są otwarci na te zagadnienia, którzy są gotowi zapoznać się z propozycjami zmian i potrafią te zmiany ująć w formę inicjatyw ustawodawczych. Wystarczy rozumieć podstawowe pojęcia i zagadnienia i kierować się dobrem Polski i Polaków. Ale są też kandydaci, którzy w publicznej debacie mylą i mieszają fundamentalne pojęcia. W ostatniej debacie 28 kwietnia Rafał Trzaskowski zarzucał rządom Zjednoczonej Prawicy, iż przyczyniły się do napływu do Polski nielegalnych migrantów poprzez rozdawnictwo, czy wręcz kupczenie wizami. Pomijając fakt, iż zarzut o rzekomym sprzedawaniu polskich wiz na bazarach okazał się dęty, to już samo posiadanie wizy powoduje, iż osoba przekraczająca granicę na jej podstawie jest migrantem legalnym. Legalnym, tzn. osobą, która przekroczyła granicę polskiego państwa w miejscu do tego przeznaczonym i została zarejestrowana w odpowiedniej bazie danych. Osoba, która przekroczyła granicę w miejscu niedozwolonym, bez żadnych dokumentów, bez żadnej rejestracji, jest nie tylko migrantem nielegalnym, ale realnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa Polski i Polaków. Albo Rafał Trzaskowski jest tak głupi, iż tego nie rozumie, albo uważa, iż wyborcy są tak głupi, iż może im bezkarnie wmawiać takie bzdury. Myślę, iż prawdą jest to drugie.
Debaty mówią nam wiele o kandydatach, ale przede wszystkim mówią nam o nas, kim my jesteśmy.
Marcin Bogdan
Osoby, które są zainteresowane posiadaniem książki, prosimy o dobrowolną wpłatę na cele statutowe Stowarzyszenia Solidarni2010 oraz przesłanie informacji na adres ostatnielata@solidarni2010.pl
Oto nr konta:
67 2490 0005 0000 4520 4582 2486
Książka wydana została staraniem i środkami członków Stowarzyszenia Solidarni 2010 w ramach działań statutowych.