Kowalik: Nieodzowność konserwatyzmu

myslpolska.info 6 godzin temu

Ronald Lasecki z dużą dozą brawury oskarżył konserwatyzm o dekadencję: „Wartości konserwatyzmu nie reprezentują […] tego co naturalne, tylko zwyrodnienie, deformację i groteskowe przerosty elementów funkcjonalnie zbędnych lub wręcz obciążających i szkodliwych” („O nieprzydatności konserwatyzmu”; MP nr 15-16).

Choć nie wskazał jakiego celu chybia konserwatyzm, to na ławę oskarżonych wytypował klasy próżniacze progu epoki nowożytnej. „Epoka nowożytna rodzi figurę obszarnika – posiadacza, żyjącego z pracy innych a nie pełniącego żadnej funkcji społecznej w spełnianiu której nie dałoby się go zastąpić […] Taki styl życia dał przestrzeń do rozwoju wrażliwości i talentów, które nie miały warunków do rozkwitu w anarchicznym świecie Średniowiecza: dbałości o piękno własne i swojego dobytku, pielęgnacji dobrych manier i rozwoju sztuki użytkowej, ćwiczenia sztuki pięknego mówienia i pisania; poezji, literatury i filozofii, wysubtelnienia gustów kulinarnych i estetycznych itd.”

Przywiązani do „gnuśnego, bezczynnego i komfortowego” życia konserwatyści nie cenią Ruskiego Świata, Zhengguó, islamskiej ummy oraz pozostałych niezwesternizowanych kultur świata, bo zagrażałoby to ich strefie komfortu: „Poparcie przez konserwatystów cywilizacji liberalnej nie jest […] przypadkiem, wynikającym z politycznego oportunizmu, słabości intelektualnej lub duchowej, czy wreszcie braku osi ideowej lub nietrzymania się jej przez danego konserwatystę, ale wynika z samych źródeł i esencji doktryny konserwatywnej. Reprezentuje ona coś, co jest nienaturalne, zdegenerowane i jako takie niewarte obrony”.

Poparcie konserwatystów dla Zachodu, chociaż bynajmniej nie bezwyjątkowe, rzeczywiście nie jest przypadkiem. Prawdą jest również wzmiankowana dekadencja Zachodu. Mimo to Lasecki racji nie ma. Uprościł bowiem swoją rozprawę, sprowadzając konserwatyzm do obrony interesu klasowego próżniaczych elit. Jednak twierdzenie o nieistnieniu zdrowego konserwatyzmu zaprzecza faktom. Konserwatyzm jest przekazywaniem tradycji. Brak tej zdolności zaprzeczałby samej możliwości życia społecznego. jeżeli zatem nie ma zdrowych tradycji, jakim cudem unika dekadentyzmu sam Lasecki? W rzeczy samej wcale go nie unika. Jego kontestacja jest typowa dla „zgniłego Zachodu”. Atak na elity nie jest pomysłem Nietzschego, czy Sorela ale ma ważniejszy precedens w wystąpieniu Marcina Lutra przeciwko katolickiej hierarchii. Rzekoma dychotomia natury i cywilizacji jest powtórzeniem idei dobrego dzikusa Jakuba Jana Rousseau. Punktowanie opresyjności powiela wyznanie wiary pokolenia ‘68: „akt płciowy zredukowany zostaje [przez konserwatystów – przyp. W.K.] do czysto technicznego obowiązku małżeńskiego, popęd płciowy mężczyzna ma zaspokajać w burdelu a kobieta tłamsić go w sobie”.

Ostatni wniosek to teza psychoanalizy Zygmunta Freuda. Wiedeński psychiatra twierdził, iż kultura jest uprawiana zamiast kopulacji, dopóki wywołana nienaturalnym przymusem męska frustracja nie zaowocuje „popędem śmierci”. Zarówno Erosa jak Tanatosa widać w pozytywnych ideałach przytaczanych przez Laseckiego za japońskim pisarzem Yukio Mishimą: „Największym doświadczeniem Życia stały się dla niego heroiczne działanie i heroiczna śmierć w chwale; zginął jak Mężczyzna – Barbarzyńca, na ołtarzu chwały składając swoje życie. Przed śmiercią oskarżał cywilizację, iż oderwała go od Natury […] zdeformowała, wpędziła w chorobę i okaleczyła jego młode Życie – mężczyzna bowiem powinien zaczynać od doświadczenia Ciała, po nim dopiero doświadczając Słowa”. Dziwnie dobrze odpowiadają one romantycznemu mitowi kozła ofiarnego, literacko omawianemu przez Jana Maciejewskiego w książce „Nic to! Dlaczego historia Polski musi się powtarzać?”.

Proponowany u Laseckiego rozdział kultury od natury jest całkowicie arbitralny. Człowiek jako zwierze społeczne musi tworzyć cywilizacje, żeby żyć. Cywilizacje za Feliksem Konecznym („O wielości cywilizacji”) należy tu rozumieć jako ustroje życia zbiorowego. Zachód nieprzypadkowo przez cywilizację rozumie poziom rozwoju technologicznego. Według Konecznego cywilizacja łacińska jest najwyższa ze znanych ludzkości. Wyjaśniałoby to najwyższy poziom osiągniętej przez nią technologii. Stąd jest właśnie powszechne na Zachodzie utożsamienie technologii z cywilizacją. Jak wiadomo „każda sroczka swój ogonek chwali”. Jest to jednak utożsamienie nietrafne. Człowiek zawsze jest cywilizowany, choćby nie dysponował zaawansowaną technologią. Dzikus Rousseau nigdy nie istniał. Dlatego nie da się abstrahować kultury od natury, wzorem raubritterów, hajduków, opryszków, zbójów, kleftów, hajdamaków, antyobszarniczych ruchów niewolników i chłopów pańszczyźnianych, ludystów, agrarystów, völkistów czy neopogan. Z całą pewnością nie są taką abstrakcją współcześni surwiwalowcy ćwiczący przetrwanie w domniemanej głuszy z pomocą ciężarówki nowoczesnego sprzętu.

„Funkcjonalne dla danego etnosu w środowisku jego życia” będzie to, co biologicznie się reprodukuje oraz kulturowo powiela. W innym wypadku etnos nie zaistnieje. Kultura z biologią musi ściśle współgrać w ramach jednej natury, jak genotyp z fenotypem. Innymi słowy geny oraz ich ekspresja w środowisku nie mogą się wzajemnie znosić. Według Michaela Tomasello z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka ludzi od innych naczelnych różni zdolność naśladowania, dzięki której przyswajają sobie zachowania poprzednich pokoleń; w szczególności wspólne zamiary, wspólną uwagę, motywy i normy społeczne. Tomasello nazywa to zjawisko mechanizmem „zapadki kulturowej” (por.: „Kulturowe źródła ludzkiego poznawania”, „Historia naturalna ludzkiego myślenia”, „Dlaczego współpracujemy”). W przeciwieństwie do ludzi małpy zabierają doświadczenia swego życia „do grobu”, nie przekazując ich następcom. Skutkiem tego kolejne pokolenia małp zaczynają dokładnie w tym miejscu co poprzednie nie mają mają kultury i nie tworzą cywilizacji. Natomiast ludzka zdolność naśladowania umożliwia tradycję a dopiero ta umożliwia tak hołubiony zwykle postęp. Drogi do rozwoju bez tradycji nie ma.

Pozbycie się konserwatyzmu byłoby zatem równoznaczne z powrotem ludzi na drzewo. „Fundamentalną prawdą jest, iż każdy wiek i każda kultura wywodzi się z poprzednich epok, sama wnosi swój wkład, po czym wszystko przekazuje następcom” (John Bagot Glubb, „Cykl życia imperiów”, 2017, str. 280). Ta zdolność podlega zarówno zmianom (mutacjom), jak i swoistej weryfikacji przez środowisko (dobór naturalny, płciowy oraz konkurencja polityczna). Gdy kolejne pokolenia przestają być zdolne praktykować skuteczne zachowania swoich poprzedników następuje upadek. Według Johna Glubba cykl życia imperiów nie jest specjalnie długi i waha się od 200 do 250 lat (tamże, str. 29). Stąd wiązanie dekadencji konserwatyzmu z XVII wiecznym ziemiaństwem jest tak samo trafne co wybiórcze. Równie dobrze można typować na dekadentów patrycjuszy cesarstwa rzymskiego, burżuazję epoki fin de siecle’u lub elity którekolwiek imperium omawianego przez Glubba, Spenglera, Huntingtona, czy Konecznego. Upadek nie przeczy jednak istnieniu faz rozkwitu, ale je zakłada. Obu zaś fazach kultura jest przekazywana w taki sam konserwatywny sposób. Do przekazu mogą wkraść się „błędy w kopiowaniu”, czasem zwane wynalazkami, choć ślepe odnogi tradycji zdarzają się częściej. Zwykle kończą się śmiercią a nie zawróceniem z drogi. Zatem nie samo konserwowanie a to, co jest konserwowane powinno być przedmiotem krytyki. Utożsamienie konserwatyzmu z upadkiem jest absurdalne. Mamy zawsze do czynienia ze sprzężeniem zwrotnym (zbieżnym lub rozbieżnym) kultury oraz środowiska a nie z jakąś wewnętrzną cechą konserwatyzmu.

Prawa ewolucji kulturowej są słabo poznane, ale dość dobrze znamy prawa ewolucji biologicznej warunkujące kulturę, które formułuje psychologia ewolucyjna. Dobór naturalny oraz dobór i płciowy nie zmierzają do z góry określonego celu, poza samym przetrwaniem, ale „konserwują” rozwiązania, które zapewniają przekazywanie genów (co zakłada celowość, jak zauważa amerykański tomista Edward Feser: „Jeśli chcesz być darwinowskim ewolucjonistą, musisz być arystotelikiem”, w: „Rewanż Arystotelesa. Metafizyczne podstawy fizyki i biologii”, 2025, str. 455). Jednym z takich rozwiązań jest przystosowanie zbiorowe, jakim jest życie stadne zwierząt. Ludzkie społeczeństwa są znacznie bardziej zhierarchizowane w porównaniu z rojem pszczół, czy stadem szympansów. A już u tych ostatnich mamy do czynienia z monopolizacją prokreacji przez samce dominujące oraz z hipergamią samic. A zatem jeżeli mówimy o naturze, jaką widzi biologia, to bynajmniej nie konserwatyzm „wyniszcza instynkt rozmnażania się”, jak to wydawało się Freudowi. Monogamia przyporządkowując jednego mężczyznę do jednej kobiety raczej rozpowszechnia seks w populacji (szczęśliwie liczba samców i samic jest w przybliżeniu równa). Odwrotnie niż poligamia, która pozbawiając cześć mężczyzn dostępu do kobiet, skazuje na przymusowy celibat, prostytucję, gwałty, branki czy wojny. Kody kulturowe nie mogą zapobiegać reprodukcji a reprodukcja nie może znosić kultury. Niezbędnym kodem zawsze była religia (kultura), regulująca życie płciowe.

Przejęte od oświeceniowych libertynów rojenia na temat rzekomej swobody seksualnej dzikich plemion rozwiały się jak dym. Po rzetelnym zbadaniu pierwotnych kultur, jakie dotrwały do naszych czasów, okazały się być złudzeniem perspektywy. Ponieważ w cywilizacji łacińskiej nagość ma zwykle konotacje seksualne, więc plemiona chodzące nago, uznano na Zachodzie za seksualnie wyzwolone. Rzeczywistość jednak okazała się drastyczniejsza niż w Europie a fakt ten został zakrzyczany przez rewolucję seksualną – typową ślepą odnogę tradycji. Nie zmienia to faktu, iż każda kultura musi godzić biologiczne różne strategie rozrodcze samic i samców (łac. colere znaczy uprawa). Chrześcijaństwo czyniło to przez patriarchat i monogamię. Nauka nie zna społeczeństw reprodukujących się bez patriarchatu i religii. jeżeli jakieś były, nie mamy o nich żadnych świadectw.

Monogamia z pewnością wymaga ofiar od obu płci ale trudno sobie wyobrazić kulturę, która zapewnia zarazem swobodę seksualną oraz reprodukcję populacji. Bez stabilnej rodziny jest to po prostu niemożliwe. Zachód próbując pozbyć się konserwatywnych wynalazków i osiąga efekt zgodny z wiedzą naukową i wymiera. Pierwszy krok w kierunku rozkładu uczynił Marcin Luter dopuszczając rozwody. Dlatego właśnie wymieniłem Lutra jako antenata społecznego buntu. Czy to się komuś podoba, czy też nie rozwody obiektywnie obniżają dzietność, kwestionują patriarchat, subiektywizują kody i relacje społeczne, czyli po prostu rozkładają społeczeństwo u samych jego podstaw. Rozkładające się społeczeństwo produkuje jednostki zarażone sceptycyzmem i dekadentyzmem. Zgniłkom społecznym bliższe będzie to, co subiektywnie i zmysłowo dostępne niż to, co obiektywne i powszechne.

Zrozumiałe, iż katolicyzm będzie się raczej „komponował się z markowymi rękawiczkami, dobrej marki rękawiczkami i whisky” niż z monogamicznym, nierozerwalnym małżeństwem. Ostatnią próbą ustanowienia czysto empirycznego obiektywizmu był neopozytywizm. Po swoim upadku został zastąpiony relatywizmem, subiektywizmem i postmodernizmem w niespotykanie skrajnej postaci. Rozwiązłość, aborcja, związki partnerskie, LGBT są logicznymi konsekwencjami pierwszego wyłomu. Tertium non datur. Józef Maria Bocheński OP upierał się, iż określenie „zgniłek” jest naukowym terminem ojca socjologii Emila Durkheima. Wypada się z zgodzić z polskim dominikaninem. Rezygnacja z obowiązku małżeńskiego nie jest funkcjonalna dla żadnego etnosu.

Bez wskazania przyczyny upadku ilustrowanie dekadencji doktrynami politycznymi mającymi w swojej nazwie „konserwatyzm” o niczym nie rozstrzyga. Do każdego porządku społecznego, który może wzrastać lub słabnąć, można się odnieść na dwa sposoby (zob. M. Kuź, tamże, str. 151 i nast.). W sumie daje to cztery możliwe opcje polityczne: oderwania (popieranie osłabionego ładu), rekonstrukcji (sprzeciwianie się słabemu ładowi), kontestacji (sprzeciw wobec silnego ładu) i artykulacji (popieranie silnego ładu). Dlaczego wraz z Ronaldem Laseckim utożsamić konserwatyzm tylko z polityką oderwania, jaką prowadzą dzisiaj globalistyczne elity Zachodu, tak samo jak prowadziły ją elity XVII wieku? Czy prowadzący politykę rekonstrukcji Donald Trump bardziej zasługuje na miano konserwatysty, czy degenerata?

Włodzimierz Kowalik

Na zdjęciu: Marion Marechal i jej zwolennicy

Myśl Polska, nr 19-20 (11-18.05.2025)

Idź do oryginalnego materiału