Wybory prezydenckie w Rumunii przyniosły bezprecedensowe zwycięstwo George’a Simiona – lidera konserwatywno-narodowej prawicy, który w niedzielnym głosowaniu 4 maja zdeklasował swoich rywali już w pierwszej turze.
To wynik, który trudno zignorować – i to nie tylko w samej Rumunii.
Simion wyraźnie umocnił swoją pozycję – zarówno w polityce krajowej, jak i europejskiej. Jego partia zajęła drugie miejsce w zeszłorocznych wyborach parlamentarnych i zyskała status głównej siły opozycyjnej. W styczniu natomiast Simion został wiceprzewodniczącym europejskiej frakcji EKR – ugrupowania, którym kieruje były premier Polski Mateusz Morawiecki.
Choć przedwyborcze sondaże wskazywały na jego zwycięstwo, mało kto przewidział, iż odniesie je w tak imponującym stylu. George Simion zdobył przeszło 40 proc. głosów – niemal tyle samo, co jego dwaj główni konkurenci razem wzięci. To wyjątkowa sytuacja, zwłaszcza w pierwszej turze wyborów prezydenckich, gdzie wyniki kandydatów są zwykle bardziej wyrównane. Dla porównania: tylko prezydent Chorwacji Zoran Milanović, startujący z pozycji urzędującego głowy państwa, osiągnął w styczniu lepszy rezultat w pierwszej turze.
Warto dodać, iż zarówno Rumuni, jak i Chorwaci niechętnie utożsamiają się z Bałkanami – wolą widzieć swoje kraje jako odrębne i – niekiedy – lepsze kulturowo czy politycznie. Tego rodzaju dystans wobec regionu ma też swoje odzwierciedlenie w ich politycznych wyborach.
Europa patrzy na Bukareszt
Druga tura wyborów prezydenckich odbędzie się 18 maja – tego samego dnia, kiedy Polacy pójdą do urn w pierwszej turze własnych wyborów prezydenckich. Ale po raz pierwszy to właśnie wybory w Rumunii mogą mieć tak istotne znaczenie dla szerszej, europejskiej sceny politycznej.
Czy zwycięstwo George’a Simiona okaże się kolejnym rozdziałem „neokonserwatywnej rewolucji” w Europie – jak zatytułował swoją książkę Guy Sorman, opisując podobną falę w USA lat 70. i 80.? Czy może establishment liberalno-lewicowy zdoła jeszcze raz zablokować polityczny zwrot na prawo?
Odpowiedzi na te pytania wyczekują nie tylko w Polsce czy Portugalii – gdzie również 18 maja odbędą się wcześniejsze wybory parlamentarne – ale także we Włoszech, gdzie tegoroczny maraton wyborczy w sześciu regionach stanie się pierwszym realnym testem poparcia dla rządu Giorgii Meloni.
Bitwa dopiero się zaczyna
Z Bukaresztu płynie dziś sygnał, który może mieć wpływ na całą Europę. Czy Rumuni faktycznie dopiszą kolejny rozdział w historii globalnej ofensywy prawicy – po zwycięstwie Donalda Trumpa w USA i zmianach politycznych w kilku krajach UE?
Nie ulega wątpliwości, iż przeciwnicy tego kursu zrobią wszystko, by zatrzymać ten proces. Ale – jak pokazuje przykład George’a Simiona – fala, która się podnosi, może być trudna do zatrzymania.
Na podst. AP, WP