Architekci wracają do starych, dobrych koncepcji

2 godzin temu

Budowanie z ubijanej ziemi, znane jako rammed earth, wraca dziś na agendę architektów jako odpowiedź na kryzys klimatyczny i zmęczenie „bezdusznym” designem ze szkła i betonu. Ta technika ma kilka tysięcy lat – stosowano ją m.in. w Chinach i w tradycyjnych zabudowaniach wiejskich – ale po rewolucji przemysłowej ustąpiła miejsca stali, betonowi i masowo produkowanej cegle. Teraz przeżywa renesans, bo pozwala radykalnie zmniejszyć ślad węglowy budynków i fizycznie „zakotwiczyć” je w krajobrazie.​

We współczesnych realizacjach kluczowa jest zasada: budować z tego, co jest pod stopami. W Rammed Earth House w angielskim Wiltshire pracownia Tuckey Design Studio wykorzystała lokalną gliniastą glebę oraz gruz ze starych, przeznaczonych do rozbiórki zabudowań jako kruszywo do mieszanki ścian. Z ubijanej ziemi powstały masywne, ciepłe w odbiorze przegrody o wyraźnej warstwowej strukturze, przypominającej przekrój przez wzgórze – dom niemal „wyrasta” z dawnej cegielni, na której stoi. Po zakończeniu cyklu życia taki materiał można po prostu skruszyć i zwrócić ziemi, bez odpadów typowych dla betonu czy stali.​

Zaletą ubijanej ziemi jest nie tylko niskie zużycie energii w produkcji, ale też świetna bezwładność cieplna. W Marfa Ranch w zachodnim Teksasie, zaprojektowanej przez Lake Flato, dwustopowe ściany z rammed earth działają jak naturalny bufor, zapewniając komfort w upalne dni i chłodne noce pustyni bez intensywnego dogrzewania czy chłodzenia. Podobnie Snøhetta zastosowała ten materiał w planowanej Theodore Roosevelt Presidential Library w Dakocie Północnej, aby dosłownie zbudować gmach z tej samej warstwowej ziemi, która tworzy okoliczne Badlands. W obu przypadkach materiał jest nie tylko konstrukcją, ale też nośnikiem tożsamości miejsca – ociepla wnętrza kolorem i fakturą, której nie da się wiarygodnie podrobić barwionym betonem.​​

Technika ta ma jednak swoje pułapki. Architekci stają przed wyborem między „stabilizowaną” ubijaną ziemią z dodatkiem cementu a „niestabilizowaną”, opartą wyłącznie na glinie i kruszywie. Cement zwiększa odporność na wodę i ułatwia stosowanie w trudniejszych klimatach, ale obniża ekologiczność – przy zbyt wysokich udziałach emisje zbliżają się do betonu. Z kolei ściany bez cementu wymagają sprytnego detalu: cokołów i gzymsów z bardziej wodoodpornych materiałów, okapów czy wysuniętych listew z trassowego wapienia, które odprowadzają deszcz poza lico muru.​

Do barier należą też czas, koszty i brak know‑how. Ubijana ziemia wymaga budowy szalunków i zagęszczania kolejnych warstw, często manualnie lub z użyciem ubijaków pneumatycznych, co wydłuża proces i podnosi koszt ścian o kilkanaście procent względem betonu. Przez dekady dominacji przemysłu cementowego ta wiedza w wielu krajach niemal zanikła, więc biura – jak Tuckey Design – muszą ściągać ekspertów pokroju Martina Raucha z Austrii czy specjalistyczne firmy od ziemnych konstrukcji. Mimo to najnowsze analizy cyklu życia pokazują, iż przy użyciu lokalnej ziemi i odpadów z budów ubijana ziemia może obniżyć energię wbudowaną choćby o 70% i emisje CO₂ o ponad 90% w porównaniu z konwencjonalnymi ścianami, co tłumaczy, dlaczego architekci tak konsekwentnie wracają do „materiału spod stóp

Idź do oryginalnego materiału